środa, 3 lipca 2013

1. W ogóle nam nie idzie...

marzec 2013

Marzec chylił się ku końcowi a słońce ogrzewało miasto niczym podczas wakacji. Madryt był wręcz 'zalany' promieniami słońca, a ludzie szukali ucieczki by móc odetchnąć od okropnego upału. Ale mi on ani trochę nie przeszkadzał. Uwielbiałam taką pogodę. Mogłam wystawić swoją twarz do słońca, która mimo wszystko i tak była blada. Zresztą jak cała moja skóra. Dziedziczność genów robi swoje. Moja mama również należała do białych kobiet. No właśnie należała. Oboje z tatą nie żyją. Zginęli w wypadku dwa lata temu zostawiając mnie samą. Jednak mogę śmiało powiedzieć, że nie zostałam długo sama. Pod swoją opiekę przygarnął mnie Iker. Tak Iker Casillas i Sara Carbonero są teraz moimi opiekunami. Dziś mam 19 lat i za nić w świecie nie oddałabym tego życia nikomu.
Ikera znam poprzez jego rodziców. Mój tato pracował razem z jego ojcem. Z Unaim broiliśmy jak to mieliśmy w zwyczaju a Iker musiał nas zwykle pod przymusem pilnować i strofować nasz hiszpański temperament. Teraz nie widzę poza nim świata i traktuję go jak starszego brata zaś Unai od roku mieszka w Barcelonie, gdzie studiuje kolejny kierunek – że jemu się tak chce!
Siedziałam na trybunach Santiago Bernabeu, wystawiając twarz na promienie słoneczne, uśmiechając się przy tym błogo. Obok mnie siedziała moja przyjaciółka ze szkoły – Jessi, która namiętnie czytała jakąś książkę. Jesteśmy odwrotnościami siebie przez co dobrze się rozumiemy. Ona uwielbia czytać książki ja – nie. Dlatego się przyjaźnimy.
Na całym stadionie byłyśmy tylko my dwie, plus trenujący piłkarze. Przyszłam na Bernabeu tylko dlatego, że Iker mnie o to poprosił bo nie chciał bym została sama w domu. Wiedział, że sytuacje może wykorzystać Benzema, który aktualnie ma naciągnięty mięsień i nie bierze udział w treningach. Dlatego mnie tutaj zabrał.
- Anne, uważaj! - zapiszczała Jessi, ale nie zdążyłam dość szybko zareagować i jedyne co zobaczyłam to ciemność przed oczami i jak uderzam plecami o coś twardego.
- Będzie żyć? - usłyszałam nad głową roztrzęsiony głos Ikera. Powoli uchyliłam oczy, czując pulsujący ból czaszce.
- Czemu mam nie żyć? Przecież muszę wykastrować tego kto to zrobił – chciałam wysilić się na przesadnie słodki uśmiech ale wyszedł mi grymas.
- Anne! - uradował się bramkarz, kucając obok mnie. Z tego co się zorientowałam, leżałam na kozetce w gabinecie lekarza klubowego – Wszystko okej?
- Spokojnie Iker. To nie był meteor tylko piłka. Wszystko okej – pogłaskałam go po policzku, siadając po turecku. Omiotłam wzrokiem pomieszczenie. Oprócz nas i lekarza była tutaj Jessi, Marcelo, Benzema i..Nando? A tego skąd przywiało? Przyleciał na wieść, że dostałam piłką prosto z Londynu?
- Co on tu robi? - skinęłam głową na Nando.
- A bo ja wiem. Zjawia się, znika – wzruszył ramionami Iker – To jest Torres, tutaj trzeba niszowego IQ jak jego.
- Livianne! - piegus dostrzegł, że jednak żyję i podszedł do mnie. Pocałował mnie w czoło i rozczochrał moje rude loki – Jestem tutaj od kilku godzin a tu już prawie zeszłaś z tego świata.
- Nie mogłabym ominąć twojego przyjazdu – zaśmiałam się, podnosząc z kozetki ale od razu tego pożałowałam, bo zakręciło mi się w głowie. Nando złapał mnie w swoje ramiona, nie pozwalając mi upaść.
- Powiecie mi, kto był tak mądry i to zrobił? Wykastruję i skończy się dupcenie – warknęłam, starając się trzymać pion. Benzema i Iker podrapali się to po czole to po policzku – Morata – wysyczałam jadowicie, dostając takiego powera jakiego nigdy w życiu nie miałam. Wściekła wyskoczyłam z gabinetu, biegnąc tunelem by znaleźć się na murawie. Ja i Morata od dawna za sobą nie przepadamy. Kłócimy się, dokuczamy sobie i ogólnie....wojna to u nas codzienność. Jako jedyny biegał po murawie boiska zbierając piłki i pachołki.
- Morata! - wrzasnęłam, prężnym krokiem kierując się do niego – Kto Ci w ogóle pozwolił grać w piłkę albo co lepsze ją dotykać? Zeza masz czy co?!
- Przestań, Livianne – westchnął ponuro, nie robiąc sobie z tego nic jak wyglądam i czy żyję i czy nie gada z moim duchem – Nie zrobiłem tego specjalnie i nie mam ochoty na kłótnie dzisiaj. Stało się. 
- Może byś chociaż przeprosił – warknęłam, zaciskając dłonie w pięść – A nie, zapomniałam...ty nie znasz tego słowa. Żeby mi to było ostatni raz – fuknęłam, kierując się w stronę tunelu, gdzie napotkałam Ikera.
- Jedźmy do domu – poprosiłam, rzucając mu klucze od mojego motoru. Tak, uwielbiam motocykle, wszystko co ma dwa koła i może nabrać prędkość powyżej 80 km/h. Dzięki uzbieraniu porządnej ilości pieniędzy było mnie stać na BMW R 1200 R Classic. Iker był przeciwny mojemu nowemu kochanie ale musiał zrobić miejsce w garażu i uszanować to.
- Mam kierować? - zdziwił się Iker.
- Tak – pokiwałam głową – Boję się po tym uderzeniu kierować. Dasz radę, jazda motorem nie jest taka straszna – poklepałam go po plecach dla dodania otuchy.
Przeleżałam resztę dnia przed telewizorem, gdyż za każdym razem jak się ruszyłam lub wstawałam, lądowałam na ziemi jak kłoda. Sara i Iker latali przy mnie jak przy jajku z którego ma zaraz wykluć się mały kurczaczek. Było mi trochę głupio, że to robią, ale sama nie byłam w stanie nic specjalnego zrobić.
- Anne masz gościa – zakomunikowała spokojnym głosem Sara, wprowadzając, jak się okazał winowajcę mojego stanu. Przegibnęłam się do pozycji siedzącej, spoglądając na niego wyczekująco.
- Przyszedłem przeprosić – wydusił w końcu z siebie, wkładając ręce do kieszeni dżinsów – Miałem dzisiaj ciężki dzień i nie wszystko szło tak jak trzeba. Nie chciałem Ci tego zrobić.
- Jestem – zająknęłam się, bo nigdy mnie nie przepraszał. Chyba zdał sobie sprawę, że to mogło się naprawdę poważnie skończyć – Siadaj Morata. Będzie mi lepiej to przyjąć – poklepałam miejsce obok siebie, poprawiając kucyka.
- Ostatnio w ogóle nam nie idzie. Ze wszystkimi piłkarzami trzymasz sztamę, tylko nie ze mną – brunet podrapał się po uchu, spoglądając na mnie.
- Źle zaczęliśmy. Pamiętasz, jak się poznaliśmy? Też o mało mnie nie zabiłeś, tylko swoim cielskiem. Plus paplanina twojej Natalie, która naprawdę bardzo mnie irytuje. Nawet kiedy widzę ją w szkole...- westchnęłam, wywracając oczami.
- Nie lubicie się – pokiwał głową – Może Ty i ja zaczniemy od nowa? Wiesz...świeży start. Zapomnimy sobie to wszystko co się złego między nami działo – zaproponował z nadzieją w oczach.
- W sumie...czemu nie – uśmiechnęłam się kącikiem ust – Miło mi Cię poznać, jestem Livianne, ale znajomi mówią mi Anne – wyciągnęłam w jego kierunku dłoń. Świeży start. Tak miało być.
- Miło mi Ciebie poznać, Anne. Jestem Alvaro – uścisnął moją dłoń, odwzajemniając uśmiech a ja poczułam w brzuchu coś dziwnego. Coś przyjemnego. Nie to nie może być to 'coś' do Moraty. Za żadne skarby świata. Odrzuciłam od siebie tą myśl.
- Gramy w coś? Siedzę cały dzień i się nudzę. Iker z Sarą mają swoje sprawy a ja oglądam jakieś bzdetne telenowele – zaproponowałam, sięgając po butelkę wody, która stała na ławie.
- Co masz w propozycjach?
- Fifa, Call of Duty, jakieś wyścigi....od wyboru do koloru – wskazałam na półkę z kolekcją gier Ikera.
- Fifa – na to hasło z radością, zeskoczyłam na cztery 'łapy' na ziemię, podchodząc na czworaka do telewizora i sprzętu. Szybko uruchomiłam PlayStation, a Ally usiadł obok mnie. Propozycja nowego startu nawet mi się spodobała.